środa, 30 lipca 2014

CZTERY


KARA



                        * ANNABEL *

            Spuściłam głowę. Nie chciałam, żeby Martina widziała moje łzy. Już wystarczy tego dobrego. Na oglądała się. O kurka! Dlaczego spięłam włosy? Po co? Może Niall coś wymyśli. Spojrzałam na niego, a moje nadzieje rozwiał wiatr. Siedział cały spięty. Miał zamknięte oczy i otwarte usta, przez które oddychał. Mogłam zobaczyć jego każdy napięty mięsień. Siłuje się. Walczy z jej mocą. Ten widok sprawił, że z moich oczu wypłynęły niekontrolowane łzy. „Christopher pomóż!”. Spojrzałam na brata. Patrzył się na mnie. Wyszeptałam bezgłośnie: „Błagam Cię, zrób coś!”. Poderwał się jednym machnięciem skrzydeł i staną centymetr od niej ze świętym spokojem wymalowanym na twarzy, ale jego napięte ciało mówiło samo za siebie.
- Słuchaj no ty… - zacisną pięści jakby chciał ją uderzyć. Zerwałam się z miejsca, ale przeszkodziły mi silne ramiona Nialla oplatające moją talię.
- Niall, puść!
- Nie, Mała. Niech załatwi to raz a dobrze.
- On ją pobije jak straci kontrole!
- Nie straci! Zresztą odkąd Ty się przejmujesz jej losem? – Wypowiadał te słowa z wielkim trudem. Nadal rzuca na niego urok. Jego ręce zaczęły drżeć.
- …jestem odporny na działanie… - Chris nie przestawał mówić.
Ramiona Nialla przyciągnęły mnie do jego rozgrzanego ciała. To było krępujące.
- Niall?! Co ty robisz? Puść!
- Nie Mała! Nie puszcze. Zostań tak jak jesteś… ach…
- Niall! Spójrz na mnie! – Spojrzał – Dlaczego? Jesteś silny! Dasz rade!
- Nie… dam… pomóż…
- Jak?!
- Pomóż mi zapomnieć! – Wtulił twarz w moją szyję.
Wiedziałam o co mu chodzi, ale jeszcze nigdy nie byłam z nikim tak blisko…
- Pozwól mi myśleć o Tobie…
- Myśl… jeżeli to pomorze… - Dziwnie się czułam. Objęłam chłopaka za szyję i szeptałam.
- Spokojnie Niall… Jestem przy Tobie…
- Jesteś… - Teraz trząsł się już cały.
Dotarło do mnie, że Martina mówiąc: „Pragnę, aby zostawiła mojego chłopaka w spokoju.” Miała na myśli Nialla. Przylgnęłam do niego całym ciałem. Przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej. Zaczęłam mu smyrgać szyję. Po chwili poluźnił uścisk. Od razu się troszkę odsunęłam, ale nadal byłam blisko… bardzo blisko. Przestał się trząść. Patrzyłam na jego zamknięte oczy, ale chwile później je otworzył. Teraz patrzyliśmy się oboje. Chwycił moją twarz w obie dłonie, a moje ciało przycisnął do swojego za pomocą skrzydeł. Pocałował mnie w kącik ust…
- Annabel, dziękuje… - Zastygłam w bez ruchu. On nigdy nie mówił mi po pełnym imieniu. Zawsze Ruda, Mała lub Ana, ale nigdy Annabel… Wtuliłam czerwoną twarz w zagłębienie jego szyi i po prostu dałam upust łzą, które przez cały ten czas zbierały się do wypłynięcia… Teraz to on mnie uspokajał.
- Mam u Ciebie dług Mała…
- Nie spłacaj go…
- Teraz nie, kiedy indziej ta… Cicho, nie płacz już… jest po wszystkim…
- Wynocha z naszego życia! – Chris skończył swój monolog, a Martina zapłakana odleciała. Niall objął mnie mocniej skrzydłami. Jego ramiona trzymały moje biodra blisko niego. Chris stał dalej cały spięty. Przez jego ciało przechodziły dreszcze złości.
- Fi-fu-fiiu! Stary, nieźle. – Dopiero słowa Nialla sprawiły, że Chris odwrócił się w naszą stronę. Jego wzrok ujawniał jak bardzo jest zdenerwowany. Była w nich nienawiść i złość. Zacisnął szczękę i spojrzał w moją stronę, a mną wstrząsnęły dreszcze strachu. Nie poznawałam własnego brata. Nigdy go takiego nie widziałam. Nie byłam w stanie poradzić sobie ze strachem. Przytuliłam się do Nialla. Chłopak chyba wyczuł mój strach, bo zasłonił mnie skrzydłami.

* CHRISTOPHER *

            Zobaczyłem strach na twarzy Annabel i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak bardzo jestem spięty. Poczułem jak szczęka zaczyna mi strzelać. Rozluźniłem spięte mięśnie. Nie mrużyłem już oczu. Zacząłem głębiej i równomierniej oddychać. Czułem jak wylatuje ze mnie złość.
Jak mogłem być taki głupi?
Jak mogłem doprowadzić się do takiego stanu?
Odpowiedz jest prosta.
Jestem debilem.
- Ana, ja…
- Christopher, zanim cokolwiek powiesz upewnij się, że jesteś w pełni spokojny.
Nosz cholera. Nie będzie mi mówił co mam robić!
- Niall, to moja siostra, odsuń się od niej! – Każde słowo wypowiadałem osobno i powoli, żeby dotarło do niego to co powiedziałem.
- Nie… - wyszeptał, a mnie trafił piorun - … zabieram ją do siebie i ty nie podważysz mojego zdania. Uspokoisz się i pomyślisz jak znów zdobyć jej zaufanie.
            Nie dał mi szansy odpowiedzieć. Otworzył skrzydła i jednocześnie ukazał mi zapłakaną siostrę. Uniósł ją, przytulił do własnego ciała, spojrzał w moją stronę i odleciał. Zostawił mnie osłupiałego. Jak mógł? Jednak z drugiej strony ma racje. Nie powinienem się do niej zbliżać w takim stanie. Rozpostarłem skrzydła, usiadłem na chmurze i schowałem się przed światem za zasłoną piór.
Jak ja mam ją przeprosić?
Zdobyć jej zaufanie?
Gdy zrobiłem szparę między piórami skrzydeł moim oczom ukazało się zachodzące słońce, które symbolizuje, że jeśli coś się zaczęło ma też swój koniec.

            Trzeba to tylko dobrze rozegrać…

~o~

Wracamy do gry...

wtorek, 15 lipca 2014

TRZY


WAŻNA INFORMACJA POD ROZDZIAŁEM!

KŁOPOTY




                        * CHRISTOPHER *

- O kurka…
- Co jest? – Spytali jednocześnie.
- Nic, nic. Zdawało mi się, że widzę Martinę.
            Dziewczyna, która jest we mnie zakochana po uszy. Żeby to chociaż mądre było. To może bym się jeszcze wtedy angażował, ale proszę was taka pudernica. Chociaż po chwili namysłu stwierdzam, że nawet wtedy bym tego nie zrobił. Martina to największy wróg Any.
- Ruda, przestań ściskać tak te piąstki i zacznij oddychać. Przecież Cię nie zauważyła…
- Tak myślisz? – Wszyscy troje jak na zawołanie odwróciliśmy się, a naszym oczom ukazała się Blondi.
- Blondyna idź stąd, bo zasłaniasz mi słońce. – Niall jak zwykle potrafi rozładować napięcie.
- Nie przyszłam do Ciebie. Przyszłam do Annabel… - I punkcik dla niej, bo jest lepsza w budowaniu tego napięcia.
Ana znowu cała się spięła, spuściła głowę… pewnie chciała zniknąć za kaskadą kręconych włosów. Z wyrazu jej twarzy, a raczej profilu mogłem wyczytać strach. Jeśli zaraz czegoś nie zrobię to mi dziewczyna wpadnie w panikę. Już wiem…
- Jeżeli przyszłaś do Any to powiedz czego od niej chcesz.
- Nic od niej nie chcę.
Ana podniosła na mnie oczy pełne łez i wyszeptała „Błagam Cię, zrób coś!”
- Jeśli nic od niej nie chcesz to po co wciąż ją nachodzisz?
- Pragnę, aby zostawiła mojego chłopaka w spokoju. – No tego już za wiele. Stanąłem przed nią twarzą w twarz, a raczej ona twarzą z moją klatką piersiową. Patrzyła na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Boi się. Widzę to w jej oczach. Bardzo dobrze, ale ja sprawię, że będzie w nich panika i bezradność.
- Słuchaj no ty… nawet nie wiem jak Cię nazwać. Na nic nie zasługujesz! Jakiego chłopaka?! Ciebie nawet nie można nazwać piękną co dopiero ładną! Patrzyłaś ty dzisiaj w lustro?! Z ciebie normalnie można szpachelką zbierać puder! Wyglądasz jak jeden wielki sklep kosmetyczny!
- Jak śmiesz?! – No wiedziałem, że nawet połowy nie wytrzyma…
- Nie skończyłem jeszcze… Jeśli faktycznie znajdziesz sobie kogoś naprawdę, a nie na zasadzie: „Będziesz minie teraz kochał” – to będę temu chłopakowi naprawdę współczuł! Wiesz dlaczego ja na Ciebie tak nie działam? Bo tylko ja ze wszystkich mężczyzn w Niebiosach jestem odporny na działanie twojego daru! A ty?! Nie możesz tego zrozumieć! Jest to dla ciebie nie możliwe! Dlatego czepisz się Annabel! Dlatego ciągle jej uprzykrzasz życie?! Z zazdrości! Z nienawiści! Nie możesz znieść, że się tobą nie interesuję! Powiedziałem co chciałaś usłyszeć. Teraz już możesz nam dać święty spokój. – Skończyłem swój monolog. Blond stała przede mną zdezorientowana. Chyba będę musiał powtórzyć.
- Nie dotarło?! Wynocha z naszego życia! – Po jej policzku spłynęła łza, a potem jeszcze jedna. Sukces. O to chodziło. Odwróciła się i pofrunęła. Obym jej już więcej nie zobaczył. To co ona dzisiaj uroniła z oczu, nie jest nawet 1/1000 co Ana przez ten cały czas.

- Fi-fu-fiu! Stary, nieźle. – Niall jak zwykle nie mógł się powstrzymać. Odwróciłem się. O kurka! Dlaczego? Panie Boże, dlaczego?!

~ o ~

Mam do Was dwie sprawy:
Pierwsza… Jestem Wam wszystkim bardzo wdzięczna, że zostawiacie po sobie jakiś ślad. Mam nadzieję, że będzie Was coraz więcej…
Druga… Trochę mniej przyjemna… Przez pewien okres czasu nie będę mogła dodawać rozdziałów, dlatego… iż… że… gdyż… bo… ponieważ… wyjeżdżam. Co się z tym wiąże? Nie będę miała komputera, tym bardziej neta. Wracam… Niby za dwa tygodnie, ale nie jestem w stanie przewidzieć, czy będę mogła dorwać internet… Następnego rozdziału będziecie się mogli spodziewać… W najlepszym wypadku za dwa tygodnie z hakiem… W najgorszym za miesiąc.
Mam nadzieję, że po moim powrocie będzie Was tu tyle samo… a może nawet więcej? :D

sobota, 12 lipca 2014

DWA



NARODZINY



- 17 lat później –
                       
* ANNABEL *

            Zamykam oczy.
Staram się odnaleźć swój wewnętrzny spokój. Wiem, że gdzieś tam jest – tylko jeszcze nie wiem gdzie.
Nie mam pojęcia jak inni to robią, ale po odliczeniu do dziesięciu są spokojni jakby właśnie minione wydarzenie kompletnie nie miało miejsca, o ile w ogóle miało. Yyy… ma to sens? Nie. Tak wiem o tym. Właśnie tak się zachowuje gdy się boję lub jestem zdenerwowana, ale częściej to pierwsze. To jedna z moich wielu wad. Jestem tchórzem i to strasznym.
Wokoło siebie czuję delikatny szum wiatru, który porusza moimi piórami na skrzydłach. Chmura, którą obecnie okupuję jest biała jak… yyy, no nie mam porównania. Praktycznie wszystko w otaczającym mnie miejscu ma kolor biały. To czarami jest dołujące.
Oglądam jak każdego ranka wschodzące słońce. Kto inny pomyślałby: „Ta dziewczyna ma już całkiem nie po kolei w głowie. Nie dość, że się wszystkiego boi to jeszcze wstaje w środku nocy i czeka, aż dogoni ją czas” . No cóż  właśnie taka jestem. Wstaję gdy już zaczyna świtać i zasypiam zaraz po zachodzie słońca. Tak jest od prawie siedemnastu lat. Prawie to takie mocne słowo nie sądzicie? Tak czy inaczej to słowo będzie mnie prześladować jeszcze przez trzy dni. Mordęga. Nie wytrzymam tyle.
Przyjaciele dziwią mi się, ze nie nudzę się tak tylko rozmyślając. Wręcz przeciwnie… nigdy tak nie mam. Zawsze są sprawy, które wymagają głębszego zastanowienia. W tym wypadku myślę jak to będzie za te całe trzy dni. Zgodnie z ustanowieniem Wielkiej Rady parenaście tysięcy lat temu, każdy Anioł gdy ukończy 17 lat musi spełnić powierzone mu zadanie. Dlatego się boję. Każdy kto nie wypełni zadania nie ma prawa wyboru jak chce żyć.
Zadania. Najczęściej dotyczą ludzi. Dlaczego? Nie mam białego pojęcia. Od dekady wieków Anioły uważane są za tak zwanych „Strażników Człowieka”. Może to się jednak zgadzać. Każdy z nas ma swojego człowieka… lub inaczej… każdy człowiek ma swojego Anioła. Też źle. No i mamy kolejną wadę, która brzmi… nikt mnie nie rozumie. No może z wyjątkiem mojego brata, on rozumie mnie bez słów.
Nagle ni z tond ni z zowąd pojawił się obok mnie. Ten to ma wyczucie czasu… lub po prostu wyczuwa kiedy go potrzebuję. Siada obok, rozpościera lewo skrzydło i przytula mnie nim do siebie. Taki nasz specjalny gest, którym przekazujemy swoją siłę. Dla innych to znaczy po prostu: „Wezmę Cię pod swoje skrzydła”. Dla nas to swego rodzaju intymny gest.
Tylko my tak robimy.
Tylko my jesteśmy tak blisko siebie.
Tylko my jesteśmy spokrewnieni.
Tylko my jesteśmy rodzeństwem.
Nikt więcej.
Tylko my.
Nazywają nas „Aniołami Bliźniaczymi”, ponieważ narodziliśmy się w tym samym czasie. Christopher i ja.
Siedzimy już dość długo w takiej pozycji. Często tak robimy. Od pierwszego dnia życia. Wynurzyliśmy się z bieli. Pierwsze co pamiętam to wschodzące słońce. Kolor nieba zbliżony do koloru rudej czerwieni – do koloru moich włosów. Byłam wtedy ja, słońce, chmura, na której się znajdowałam i mój brat, o którym istnieniu nie zdawałam sobie sprawy dopóki nie odnalazłam jego ciemnych oczu. Były takie no nie do opisania. Jednocześnie wesołe, przyjazne i groźne oraz niebezpieczne. Nawet teraz po setkach godzin wpatrywania się w nie, nie potrafię dobrać właściwych słów. Christopher jak na zawołanie popatrzył na mnie z góry i znów mogłam podziwiać jego przepiękne tęczówki. Niestety nie mam takich samych. Moje są zupełnie inne. Niektórzy uważają, że komuś nie powiem komu – tym gościom na górze – coś się pomyliło. Jestem jego kompletnym przeciwieństwem. W ogóle nie jesteśmy do siebie podobni.
Christopher – chłopak… źle… tak prawdę mówiąc nie wygląda na chłopaka w swoim wieku. Na pierwszy rzut oka wygląda na rosłego mężczyznę, ma bardzo – tak jak już mówiłam – piękne oczy. Są żywe, bije od nich radością i poczuciem humoru tak jak jego osobowość, ale nie ujawnia jej, zazwyczaj są takie czarne, że można się w nich przejrzeć… uch powiedziałam że ich się nie da opisać? Po prostu takie są, niesamowite, niespotykane. Jego włosy mają kolor czarny ze srebrzystym połyskiem. Pełne usta, ani jednej krzywej rysy na twarzy. Właściwie tylko one zdradzają prawdziwy wiek Chrisa pod warunkiem, że trzeba mu się przyglądnąć. Ma nienaturalnie prosty nos. Jemu jest z tym do twarzy, ale mi nie.
– Pytanie. Która normalna dziewczyn narzeka na prosty nos? Odpowiedz. Nie ma takiej. – Następna zaleta chłopaka to, to że jest umięśniony i silny. Kurka, czego chcieć więcej? Chłopak jest przystojny, silny, mądry, opiekuńczy, nigdy mnie nie zawiódł. No po prostu ideał mężczyzny.
            W przeciwieństwie do mnie.
Mam rude, kręcone włosy, taki sam jak Chris nos – jest to jedyna cecha, po której poznać można, że jesteśmy rodzeństwem – duże ciemno granatowe oczy i pełne usta. Długie ręce i nogi, szczupła sylwetka. Skrzydła to chyba jedyna rzecz, której mogą mi zazdrościć inni. Są duże, bardzo… a nawet jeszcze bardziej. Poniosło mnie… tak naprawdę to są dwa razy większe ode mnie! Już nie mówiąc o tym, że nawet ze skrzydłami jestem marną połową Christophera. Płochliwa, wieczne zamyślona i… nie chwaląc się - nieśmiała.
            Słońce zaczęło górować. Wiatr przybrał na sile, a moja sukienka delikatnie uniosła się na podmuchu powietrza. Sukienka… lubię ją. Może dlatego, że mam tylko jedną. Jest bez ramiączek, długa, oczywiście biała. Ma srebrne i złote ozdoby na dekolcie, ale to mi nie przeszkadza. Strój Chrisa jest troszkę bardziej ubogi. Klata… nic dodać, nic ująć… nie nosi koszuli. Tak szczerze to jej nie ma. Jego ubiór na co dzień składa się z białych, długich spodni. Wszyscy tak chodzą.
            Zerknęłam na brata. Przyglądał mi się. Nasze spojrzenia się spotkały, a wtedy ścisnął mnie bardziej skrzydłem i posłał jeden ze swoich zabójczych uśmiechów.

            * CHRISTOPHER *
                       
                        Odpowiedziała mi uśmiechem. Wygląda jeszcze piękniej, gdy to robi. Tak mówię to zdrowy na umyśle.
            Słońce jest już wysoko, pewnie góruje. Nie znam się na tym. Ana jest od tego. Zamykam oczy staram się wsłuchać w szeleszczące pióra skrzydeł, ale nie wychodzi mi to. Jestem zdenerwowany i mam nadzieje, ze Ana tego nie wyczuje…
- Co się dzieje?
O kurka…
- Nic. Co ma się dziać?
Strąciła moje skrzydło ze swojego ramienia i usiadła „po turecku” przodem do mnie.
- Christopher, ty o czymś wiesz i nie chcesz mi powiedzieć. – Kurcze dobra jest.
- Yech, masz rację. Czy ty musisz mnie zawsze w takich sytuacjach rozkładać na łopatki?
- Nie zmieniaj tematu, tylko mów. Co jest?
Powiedzieć.
Nie powiedzieć.
Powiem.
A może to zły pomysł?
Podenerwuje się i przestanie.
A jeśli nie?
- Chris, ja czekam. Jak to powiesz poczujesz się lepiej.
Taa, a co z tobą?
- Chodzi o Rade…
            Nie kontynuowałem, nie trzeba było. Te trzy wyrazy mówiły same za siebie. Widziałem w jej oczach przerażenie, strach ból, nie do wiarę i wreszcie bezradność. Uśmiech znikł z jej twarzy. Mam kontynuować? Czy może jednak poczekać? Przyznaję się bez bicia, znam ją na wylot, ale jeśli chodzi o Wielką Radę to wszystkiego się mogę po mniej spodziewać…
- Chris?
- No?
- Kontynuuj… - ale nie tego…
Że jak? Czy ona właśnie powiedziała, żebym mówił dalej?
- Chcą nas widzieć. Dostałem szczegóły z informacją co mamy robić za dwa dni.
Cisza. Ana spuściła wzrok. Zamknęła oczy.
- Jak to będzie?
- Co?
- Co mamy robić za dwa dni?
- Wstajemy bladym światem. Żegnamy się z przyjaciółmi…
- Co tam gołąbeczki?
O wilku mowa.
Ana podniosła wzrok na naszego kumpla – Nialla. Blondyn o niebieskich oczach wpycha się między mnie, a Ane i zaczyna swój monolog.
- Czy wy macie pojęcie ile was już szukam? Sprawdzałem każdą chmurkę. Dosłownie każdego pytałem, gdzie jesteście. Wiecie jak się martwiałem. Latałem i latałem… no nie mogłem was znaleźć. Z dziesięć razy tędy przelatywałem nie zauważyłem , że tu jesteście. No chyba, że nie siedzieliście? Nie, tą opcję wykluczam. Nie przegapiłbym tej rudej kupy – z przewagą rudej – włosów. Gdzieście byli? Coście robili? Czy może mi ktoś odpowiedzieć?! Nosz zaraz mnie piorun trześnie! Dlaczego Nikt mi nie odpowiada? Ej, Ruda?! Nowa fryzura?...
Cały Niall. Jak mu ktoś gębę otworzy to później jej nie zamknie. Trzeba po prostu poczekać, aż w końcu nie będzie miał o czym nawijać i się zamknie. Co ja wygaduje?! Ta chwila nie nadejdzie. Zaraz… dlaczego jest cisza? Popatrzyłem na Nialla i zobaczyłem, że Ana napychała go „Ptasim Mleczkiem”.
- Ana, wspominałem już, że cię kocham?
- Tak braciszku, ale jak powiesz to jeszcze raz to wiedz, że się nie obrażę.
- Może troszkę później teraz mamy osobę trzecią w naszym towarzystwie. To jest troszkę, a raczej bardzo nie romantyczne. – Niall wywrócił oczami.
- No trudno będę musiała poczekać…
- Wracając do… - Ana wepchała mu kolejne ciastko do ust.
- Tak , wracając do twoich pytań to cały czas tu siedzieliśmy tylko miałem rozłożone skrzydło – wyciągnąłem je, żeby nie miał wątpliwości – i nie było nas widać.
- Niall, ja wcale nie zmieniłam fryzury, tylko upięłam włosy do góry.
No właśnie, już wiem co mi się nie zgadzało w jej wyglądzie.
- To nie zmienia faktu, że nie mogłem was znaleźć. A to przecież ja was znalazłem po narodzinach i zaprowadziłem do Rady.
Na to słowo Ana wzdrygnęła się.
- Ruda, co jest? Zimno Ci? Może…
- Nic mi nie jest Niall. Dzięki.
- Jak was szukałem to myślałem, że jesteście posągami. Słyszałem, że Oscar ma zamiar wykuć wam rzeźbę.
Oscar – nasz rzeźbiarz i w ogóle artysta. Jak coś wymyśli to koniec.
- Chris, trzeba mu powiedzieć, że szkoda zachodu za dwa dni nas tu nie będzie…
- Za późno Mała. Na juro będzie gotowa…

poniedziałek, 7 lipca 2014

JEDEN


POCZĄTEK


            Ciemność…
            Chłód…
            Głuch cisza..
            Tego nie da się opisać…
Ciemność jest wszędzie. Nie widać początku ani końca. Nie wiadomo co się może zdarzyć. Wszędzie jest czarno, żadnego szeptu, huczenia wiatru. Jednym słowem… nicość.
Taki stan trwa bez końca.
            Jednak coś się zmienia. Bardzo powoli lecz znacząco pośrodku ciemności zaczyna tlić się światełko. Jest malutkie, z daleka byłoby go widać jedynie pod postacią małej iskry. Mimo swej drobnej postaci i słabego promyczka ono nie gaśnie. Zaczyna promieniować większym blaskiem lecz dalej jest takie malutkie. Po chwili nie ma już jednego światełka, ale są ich dwa. Tak samo jak poprzednie zaczyna promieniować blaskiem. Można by było powiedzieć, że dorównuje jasnością poprzedniemu. Ciemność staje się coraz mniej przytłaczająca. Zaczynają się rozrastać, powoli jakby czas nie miał dla nich znaczenia. Są coraz większe i jaśniejsze. Powoli ze świecących blaskiem, niewidzialnych powłok wyłaniają się dwie istoty. Nie widać ich twarzy, rąk, nóg, ponieważ jest tak jasno, że ciemność ma odcień szarości. Zaczyna się robić cieplej. Cisza nie jest już głucha, ale słychać lekki trzepot. Trzepot skrzydeł. Nad łopatkami na plecach nowonarodzonych istot z maleńkich, podłużno-pionowych blizn pomału wyrastają minimalnych rozmiarów skrzydła. Są nieskazitelnie białe i bardzo delikatne. Skóra przybrała kolor lekko czerwonawy, a krążki otaczające bliznę poblakły. Pióra powoli, z nieprzyjemnym uczuciem rosną coraz większe. Skrzydła zaczynają przybierać kształt najwspanialszych jakie są. Półokrągłe zakończone ostrym szpicem i łukiem pozwalający je schować na plecach. Nie są poszarpane, ani nierównomierne czy niesymetryczne. Po prostu idealne. Poza jednym wielkim blaskiem, konturem i skrzydłami istot zaczyna być widoczna różnica między nowonarodzonymi. Jest to kobieta i mężczyzna. Blask powoli ustępuje szarości, dzięki której można zobaczyć całą budowę ciała istot.
            Jej skrzydła zaczynają zmieniać kształt na bardziej delikatny i wyzywający. Formują się pionowo i rosną aż stają się silne i potężne.
            Jego przybierają wojowniczych cech. Stają się wytrzymałe jak stal i bardzo silne. Są większe niż skrzydła kobiety i bardziej umięśnione.
            Bardzo powoli, jakby z umiarem nowonarodzeni tracą ten wspaniały blask. Ciemność znów przejmuje panowanie lecz nie całkiem. Jest cieplej. Wydawałoby się, że ktoś napalił w ogromnym piecu. Zniknęła też głucha cisza. Z wyjątkiem trzepotu potężnych par skrzydeł słychać szepty. Dwa jakby oddzielne głosy, ale jednak takie same. Jeden szept mówiący dwie różne rzeczy. Każda z istot słyszy inną, ale bardzo znaczącą wiadomość.
            „Swoje imię”.
            Ciemność znów ustępuje światłości lecz temperatura spada o kilka ładnych stopni w dół. Jest zimno, wręcz lodowato. Jednak nie przeszkadza im taki stan. Dla tych istot to normalna kolej rzeczy. Są odporni na spadek temperatury jak i na jej wzrost.
            Zamiast mroku, który wcześniej panował, widać teraz wszędzie biel. Biel, która otacza istoty ze wszystkich możliwych stron jest wręcz nieskazitelna. Odcieniem dorównuje piórom na skrzydłach nowonarodzonych. Po chwili staje się coraz jaśniejsza, jakby nie było granicy. Biel staje się jednym, oślepiającym blaskiem. Znów nie widać tajemniczych istot, ponieważ tym razem pochłonęła ich biel…